Historia

     5 września wieczorem Niemcy weszli do Kielc, zachowując jednak dużą ostrożność liczyli się, bowiem z dalszą zaciętą walką. Miasto nie było jednak bronione. Nie znaczyło to jednak, że okupanci mogli czuć się bezpiecznie. Już w następnej nocy polska kompania piechoty pod dowództwem por. Rukścińskiego, której żołnierze zostali dodatkowo wyposażeni w butelki zapalające wdarła się do miasta, na terenie dzisiejszego osiedla Szydłówek. Zaatakowali znajdującą się tam kolumnę czołgów i wozów pancernych. To był ostatni akord walk obronnych w Kielcach.
     Warto jeszcze wspomnieć, że 10 września Kielce były wizytowane przez wodza i kanclerza III Rzeszy Niemieckiej Adolfa Hitlera, który odbywał swoją podróż inspekcyjną. Po inspekcji Hitler odleciał samolotem z lotniska w Masłowie do swojej kwatery polowej pod Opolem.
     Niemcy po wkroczeniu do Kielc zajęli budynki instalując w nich własną administrację. Brutalność, jaką okazali przy zajmowaniu Kielc przygniotła mieszkańców. Zdobywcy miasta – 15 Korpus Armijny – wyróżnił się wtedy szeregiem zbrodni na ludności cywilnej. Już 5 września na Cegielni rozstrzelano 6 osób. Na polach za Koszarką zamordowano 4 kolejnych, na Malikowie 9. Szóstego września na dziedzińcu magistratu dokonano egzekucji 7 osób. Takich ofiar było więcej. Ginęli uchodźcy, a także bezbronni ludzie. Na ulicy Focha zastrzelono dwoje staruszków.
     Niemieckie siły okupacyjne były rozbudowane. Na ulicy Leśnej kwaterował 305 Batalion 22 Pułku Policji, który był przeznaczony do działań antypartyzanckich. W zbrodniczych działaniach wsławił się także 62 Pluton Zmotoryzowany pod dowództwem Alberta Schustera.
Bardzo ważną rolę pełniła niemiecka żandarmeria. Najbardziej znanym z okrucieństwa dowódcą tej formacji był Gerulf Mayer, odpowiedzialny między innymi za pacyfikację Michniowa i Skałki Polskiej. Szczególną rolę w inspirowaniu aktów terroru odegrała policja bezpieczeństwa, a zwłaszcza jej IV Wydział – Tajna Policja Państwowa –Geheime Staatspolizei – Gestapo.
     Centralnym miejscem zamieszkania Niemców były okolice ulicy Focha (dzisiejsza Paderewskiego), gdzie stworzono namiastkę dzielnicy niemieckiej. Niedaleko w parku znajdowała się nawet szkoła Hitlerjugen. Pomimo olbrzymiej przewagi niemieckiej w Kielcach, tak jak
w wielu innych miastach powstawały zalążki konspiracji. Jako pierwsza powstała Organizacja Orła Białego na czele, której stał zresztą
prezydent Kielc, Stefan Artwiński. Bardzo szybko organizacja podporządkowała się Służbie Zwycięstwu Polsce, która zmieniła później nazwę na Związek Walki Zbrojnej i Wreszcie Armię Krajową.
     Niemcy zdawali sobie sprawę, że społeczeństwo polskie będzie wałczyło o własną wolność. Dlatego już przed wojną zainstalowali tu swoją agenturę, która do historii przeszła, jako V Kolumna. Wsławili się tą działalnością rodziny Rommlów i Mauwów. To takie rodziny ,niemieckiego pochodzenia, znając miejscową ludność tworzyły trzon niemieckiego aparatu bezpieczeństwa kierując siatkami agentów. Oni działali z odkrytą przyłbicą, ale podlegali im inni, o których nikt nie wiedział, że pracują dla Niemców zdradzając Polaków.
     Jeszcze przed wojną na ziemi kieleckiej osiedlił się Franz Wittek. Podawał się za Chorwata, ale tak naprawdę jego życiorys owiany jest tajemnicą. Chwalił się, że zjeździł cały świat. W Polsce pomieszkiwał w różnych miejscach spełniając zapewne tajne zadania swoich niemieckich mocodawców. Wreszcie na dłużej osiadł w Mirocicach koło Nowej Słupi. Nie pracował nigdzie, ale  udzielał się, jako społecznik. Pomagał wszystkim chętnym zdobywając dużą popularność i nawiązując nowe znajomości. To właśnie ten człowiek zajmował się tworzeniem z chętnych pierwszej organizacji konspiracyjnej - Organizacji Orła Białego. Robił to nie tylko na terenie gminy Nowa Słupia, ale głównie w Skarżysku Kamiennej. Wielu z nich zostało później aresztowanych przez Gestapo. To pierwsze ofiary Wittka. Latem 1940 przez ziemie kielecką przeszła olbrzymia fala aresztowań. Lasy koło Dymin, na Wiśniówce i na kieleckim Stadionie to miejsca masowych egzekucji. Największa miała jednak miejsce 29 czerwca, 1940 kiedy to w Brzasku koło Skarżyska rozstrzelano 760 osób. To była największa zbiorowa egzekucja ludności cywilnej na kielecczyźnie.
     Już wtedy organizacje niepodległościowe podejrzewały, że z tragedią jest związany Wittek. Ale niestety od podejrzeń do pewności daleka droga. A Wittek potrzebował ludzi takich jak on. Potrzebował nie tyle ludzi, co informacji o organizacjach niepodległościowych. Był, więc jedną ze sprężyn utworzenia w Kielcach szkoły agentów Gestapo. Zajęcia odbywały się w jednym z budynków na terenie zakładów Granat. W pierwszej grupie szkolono około 15 osób. AK bardzo szybko dowiedziała się o swoistym pomyśle edukacyjnym Wittka i jak najszybciej postanowiła położyć jej kres. Specjalna grupa zaatakowała agentów udających się na szkolenie. Nikt, co prawda nie zginął, ale zahamowało to proces szkolenia. Niestety z biegiem czasu coraz więcej nierozpoznanych agentów zaczęło wnikać w szeregi organizacji konspiracyjnych, będąc powodem coraz większej ilości aresztowań.
     Jesienią 1940 roku te podejrzenia zostały potwierdzone, rozpoczęto polowanie na Szpicbródkę, tak bowiem określano Wittka.
Próbowano wypchnąć go z wagonu kolejki wąskotorowej, robotnik leśny chcąc się zemścić za wymordowanie jego rodziny rzucił się na agenta z siekierą, Jan Kosiński „Jacek” zorganizował za pomocą podległych sobie żołnierzy zasadzkę na Wittka w Jeziorku, niedaleko od miejsca zamieszkania. Niestety niedoświadczenie zamachowców oraz niespodziewane nadejście odsieczy uratowały agenta. Kolejną próbę zamachu podjął Stanisław Mikołajczyk ps „Halban”, „Harpun” który jako wtyczka AK pracował w policji granatowej. Miał otruć agenta. Niestety nie udało się… Pod dowództwem „Halbana miano przeprowadzić także kolejną akcję. Niestety jej wykonawcy,
z „Halbanem” na czele zostali przez jednego z uczestników wydani Wittkowi. Myśliwy stał się zwierzyną łowną. Próbowano jeszcze spalić Wittka żywcem w jego domu w Mirocicach. Przeżył.
     Agent zdał sobie sprawę, że podziemie wie o jego działalności. Jego zemsta była straszna przeprowadzono pacyfikacje wielu miejscowości z rejonu Gór Świętokrzyskich. Główne represje dotknęły mieszkańców Bielin, Nowej Słupi, Bartoszowin i Bodzentyna. Po tej masakrze Wittek przeniósł się z żoną na stałe do Kielc. Jednak po przeprowadzce nie miał absolutnie zamiaru odpoczywać. Miał tu już do pomocy wyszkolonych agentów. To tu nadano mu przydomek DIABEŁ.
     AK pamiętała jednak o Szpicbródce. Już we wrześniu 1942 żołnierze AK chcieli go zastrzelić w jego mieszkaniu przy ulicy Małej 21. Uratowała go wtedy żona, zasłaniając przed strzałem. Później Henryk Pawelec „Andrzej” dwukrotnie próbował wykonać wyrok na agencie. Niestety bez skutku. Wreszcie, w lipcu, specjalna grupa partyzantów z oddziału AK „Wybranieckich” dopadła Wittka obok
dzisiejszego seminarium. Dostał 14 kul. Przeżył.
     Lato 1943 roku to na ziemi kieleckiej okres najbardziej nasilonego i najbardziej nieludzkiego terroru. Bartoszowiny, Skałka pod Nową Słupią, Święta Katarzyna, Huta Szklana, Kakonin to tylko nieliczne przykłady miejscowości, w których za tragediami ludzi stał Diabeł. Ten zresztą zdał sobie sprawę, że AK nie odpuści. Z mieszkania na ulicy Małej przeniósł się na ulicę Paderewskiego, róg ze Złotą. Tu zamieszkał w jednym z narożnych budynków. Poruszał się już o lasce, to efekt strzałów. Do miejsca pracy miał tylko kilka metrów. Na
pacyfikacje jeździł już rzadko. Koncentrował się na szkoleniu agentów i zarządzaniu ich działalnością. Miejsce zamieszkania powodowało kłopoty z wykonaniem wyroku.
     Wreszcie 20 kwietnia 1944 wyrok na agencie próbował wykonać Zbigniew Kruszelnicki „Wilk”, dowódca jednego z oddziałów partyzanckich. W przebraniu niemieckiego oficera dopadł agenta na rogu ulic Mazurskiej i Źródłowej. Wittek wiedziony instynktem, widząc obcego oficera, tuż przed strzałami upadł na ziemię. Był cały, miał jedynie przestrzelony kapelusz. Zginął za to towarzyszący Wittkowi oficer Gestapo.
     W maju 1944 roku wywiad AK ustalił, że Wittek chce 17 czerwca wynieść się z Kielc do Hiszpanii, aby ostatecznie uniknąć zemsty podziemia za swoje zdrady i zbrodnie. Dowództwo AK przyspieszyło przygotowania do kolejnego zamachu. 2 czerwca 1944 roku w narożnym budynku Paderewskiego i Złotej 4 żołnierzy z kieleckiej dywersji oczekiwało na Wittka. Niestety ten nie pokazał się.
     Termin następnej akcji wyznaczono na 15 czerwca. Akcji nadano kryptonim „Hiszpania”. Tego dnia przed godziną 8 rano czterej żołnierze z oddziału AK Pawła Stępnia „Gryf”, który działał w okolicy Samsonowa, przyszło na ulicę Focha. Dowódcą akcji był ppor. Kazimierz Smolak „Nurek” – cichociemny. Dwaj z nich: Janusz Likowski „Milcz” oraz Józef Skorzecki „Bąk” zatrzymało się na ulicy Solnej, uzbrojeni w broń krótką mieli osłaniać główną grupę zamachowców. Do upatrzonego mieszkania dostali się pozostali pod dowództwem „Nurka”. Byli to Roman Kasperowicz „Szarada” oraz Jan Karaś „Karol” z kieleckiej grupy likwidacyjnej. Niedługo potem na miejsce koncentracji dotarł także Zygmunt Firlej „Kajtek”, także członek kieleckiej grupy likwidacyjnej. Spóźnił się, bo po prostu zaspał. Życie.
     Tak, więc o godzinie 8 wszyscy członkowie akcji byli na swoich miejscach. I rozpoczęli żmudne oczekiwanie na pojawienie się agenta. Tak akcję po latach wspominał „Milcz”: „ Pomysł doprawdy szaleńczy. Pod oknami spacerują uzbrojeni Niemcy, a Wittek nie wyłazi ze swej bramy. Jacyś Niemcy przeszli ulicą. Przejechały dwie budy żandarmów z okolicy, bo wozy zabłocone gruntownie, rozproszyli się po budynkach – chyba tu kwaterowali. Przez chwilę pustka. Ludzi cywilnych nie ma na lekarstwo, każdy obchodzi tę ulicę naokoło. Okropne takie czekanie. Wloką się minuty jak całe dnie. Wpatrują się wszyscy w punkt, gdzie ma się ukazać człowiek, dla którego przeznaczone są nasze kule”.  O godzinie 10 „Karol” krzyknął - Jest.”
     I zaczęło się. Wittek wyszedł w towarzystwie innego mężczyzny. Idą powoli prowadząc ożywioną rozmowę. Agent ,o lasce, kuleje. Zamachowcy wybiegli. Pierwszy wyskoczył „Kajtek”. Zanim dobiegł do agenta, jego żona krzyczała z balkonu, aby go ostrzec. Nie pomogło. Wittek sięga do płaszcza po broń, ale w tym czasie "Kajtek" serią z Pm strzela do niego. Agent kręcąc się jak spirala pada na ziemię. Podbiega „Nurek”. Z bliskiej odległości strzela z rewolweru do leżącego w kałuży krwi Diabła. Musi być pewny, że ten już nigdy nie wstanie. W tym czasie "Kajtek" strzela za mężczyzną towarzyszącym Wittkowi, ale ten ucieka. „Szarada”  ze stena ostrzeliwuje budynek gestapo. "Karol" obserwując sytuację krzyczy wreszcie do wszystkich: Uciekajcie.
     Przeskakują na ulicę Solną. I dopiero wtedy Niemcy, którzy po pierwszych strzałach ukryli się za samochodami, podejmują walkę
z uciekającymi zamachowcami. Ci są już na ulicy Solnej. Pierwszy pada ranny w nogę „Nurek”. Przebiegający obok niego „Karol” woła do „Kajtka” – dobij go. Taka była bowiem umowa, że rannych należy dobić, aby żywi nie dostali się w ręce gestapo. Kiedy „Kajtek” chciał to zrobić „Nurek” wykrztusił – nie dobijaj. Kajtek chwycił go na plecy i zaczął się z nim wycofywać.
     Do walki dołączyli stanowiący ubezpieczenie „Milcz” i „Bąk”. Jako ostatni wycofuje się „Szarada” i kiedy wszyscy są już w pewnym oddaleniu. Pada ranny. Strzela jeszcze przez chwilę, ale kolejne Niemieckie pociski są celne. Gdy Niemcy do niego doszli starszy strzelec „Szarada” – pochodzący zresztą z Warszawy. Już nie żył.
     „Kajtek” po zostawieniu "Nurka" w zaroślach nad Silnicą, przedarł się aż w okolice ulicy Chęcińskiej, a po południu dotarł do rodzinnego Białogonu. "Karol", "Milcz", i "Bączek" uciekają w kierunku ulicy Spacerowej. Tam jeszcze przypadkowa potyczka z Niemcami, którzy nadjechali samochodem. Wszyscy giną. Zamachowcy zmieniają kierunek ucieczki i uciekają w kierunku ulicy Zacisze. Szczęśliwie docierają do Białogona. Podczas tej ucieczki odłączył się „Milcz”. Został ranny w nogę. Ukrył się w jakiś zabudowaniach, jak się potem okazało niedaleko ukrywał się "Kajtek". Na drugi dzień organizacja przerzuciła go do obozowiska oddziału partyzanckiego. Rana okazała się groźna. Sprowadzony z Kielc doktor Latało orzekł, że nogę trzeba amputować, widząc łzy w oczach kolegów „Milcz” powiedział cicho „Nie martwcie się chłopaki. Będziecie mnie chować na raty. Dalej doktorze, pierwsza rata do piachu”.
      Nad Silnicą, ukryty w krzakach, leżał ranny "Nurek". Niemcom nie przyszło do głowy, że jeden z zamachowców może ukrywać się 100 metrów od miejsca akcji. Wieczorem przez przypadkową kobietę "Nurek" poinformował organizację gdzie się znajduje. Dwaj żołnierze z sekcji "Krzemienia" przyjechali po niego dorożką i szczęśliwie przewieźli na melinę przy ulicy Szydłowskiej. Tam pod ochroną kolegów miał czekać na przerzut w inne miejsce. Niesty Niemcom udało się ustalić miejsce jego pobytu. W nocy otoczyli budynek. Zginął "Nurek" Kazimierz Smolak oraz trzej żołnierze z obstawy: „Ares” Jan Matyjak, „Biały” Władysław Malinowski i „Sikorka” Józef Mójecki. Uratował się jedynie Władysław Dziewiór ps. „Skazaniec”.
     Tak, więc w akcji zginęło 2 biorących w niej udział żołnierzy AK, a także 3 kolejnych z ochrony rannego „Nurka”. Po stronie Niemieckiej w całodziennych walkach w różnych częściach miasta zginęło 10 Niemców, a kolejnych 9 zostało rannych.
     Diabeł, Szpicbródka, Hans, – bo tak mówili na niego kielczanie, Franz Wittek przeżył prawdopodobnie 11 zamachów. 15 czerwca ten postrach kielecczyzny, przestał spędzać sen z oczu ludzi z podziemia. Kielce odetchnęły z ulgą, mimo ciężkiej ofiary, jaką złożyli żołnierze Armii Krajowej.
AKCJA ZOSTAŁA ODTWORZONA PRZEZ SRH "JODŁA" PODCZAS WIDOWISKA "ZABIĆ AGENTA GESTAPO" W ROKU 2010.
     Nastała późna jesień 1943 roku. Oddział kwaterował w lasach Cisowskich, niedaleko od Daleszyc. Żołnierzom coraz bardziej dawały się w znaki mrozy. Dowódca postanowił na okres zimy podzielić oddział na drużyny i każdej z nich przydzielić inny teren. Zastępcą „Barabasza”, a zarazem dowódcą jednej z drużyn był pochodzący z Suchedniowa Edward Skrobot „Wierny”. Wraz ze swoimi ludźmi miał on przezimować po zachodniej stronie Kielc. Podlegał mu teren od Chęcin przez Piekoszów, aż po Zagnańsk.
     Na długi czas ulokowali się w Bolminie. To była dla nich pracowita zima. Systematycznie patrolowali teren, likwidując szpicli i zwykłych bandytów, paląc dokumenty kontyngentowe (w ten sposób ratowano chłopów przed obowiązkowymi dostawami na rzecz okupanta). Byli prawdziwymi obrońcami ludności. Biednej ludności, która dzieliła się z nimi jedzeniem. Zgodnie z rozkazami za żywność oddziały partyzanckie starały się płacić, ale niestety nie zawsze miały na to fundusze. Dowództwo zawsze obiecywało, że je dostarczy, ale
w czasie wojny nie wszystko było możliwe.
     Oddziały radziły, więc sobie jak tylko mogły, a najprostszym sposobem był zabranie pieniędzy Niemcom. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Partyzanci mieli je spędzić z dala od własnych domów. Z obcymi ludźmi, którzy teraz byli ich rodziną. Od jednego ze swoich informatorów otrzymali wiadomość, że 21 grudnia 1943 roku Niemcy będą przewozić z Piekoszowa do Kielc większą sumę gotówki. Taki prezent na święta mógłby poprawić wszystkim nastroje.
     Na decyzję nie trzeba długo czekać. Zajęli miejsce niedaleko od Jaworzni i zaczął się najtrudniejszy czas – czas oczekiwania. Minuty wlokły się niesamowicie wolno. Zimno zaczęło dokuczać coraz bardziej niezbyt dobrze ubranym żołnierzom. Wreszcie z oddali zaczął dochodzić narastający szum samochodu. Po głowie kołatały się myśli: czy to ten? Ręce zaciśnięte na karabinach. Jeszcze tylko głos dowódcy: czekajcie chłopcy, aż podjedzie bliżej. Już można rozpoznać twarze siedzących w samochodzie Niemców i wtedy pada rozkaz: Ognia! Wydaje się, że palba broni partyzanckiej powinna zmieść Niemców, ale tak się nie dzieje. To wyćwiczone wojsko. Kierowca zatrzymuje samochód i cała jego załoga zaczyna odpowiadać ogniem. Najpierw jest on sporadyczny, ale wzmaga się z każdą chwilą.              Pewne jest, że tanio nie sprzedadzą swojej skóry, a partyzanci nie mają czasu na długą wymianę ognia. Jest jeszcze widno, a droga Piekoszów – Kielce jest dosyć uczęszczana. „Wierny” wie, że trzeba jak najszybciej zdobyć samochód, zabrać pieniądze i odskoczyć daleko od miejsca akcji, aby uciec przed pościgiem. Dowódca wydaje rozkazy, aby partyzanci zaszli samochód z boków, ale zanim rozkazy zostaną wykonane spokojna dotąd droga zamienia się w pełną Niemców Marszałkowską, to oni zaczynają zachodzić partyzantów.
     Sytuacja zmienia się diametralnie. Myśliwi w jednej chwili zmieniają się w zwierzynę łowną. Dowodzący akcją „Wierny” zdaje sobie sprawę, że wobec takiego obrotu akcji wcześniej przygotowany plan jest już nieaktualny. Najlepszym wyjściem z sytuacji będzie odwrót. W każdej chwili na plac boju mogą nadjechać kolejne niemieckie oddziały. Podjęcie decyzji przyspiesza fakt, że Niemcy zaczynają szykować się do ataku.
     Jakby na domiar złego niemieckie strzały stają się coraz celniejsze. Jako pierwszy pada Stanislaw Tatarowski „Kalif”. Koledzy podbiegają do niego i wynoszą z linii ognia. „Wierny” ponagla żołnierzy do szybkiego wycofywania się, ale pod ogniem i do tego po śniegu nie jest to łatwe zadanie. Zanim do wszystkich dotarła wiadomość o śmierci „Kalifa”, po linii poszła następna Cios”Stanisław Klimontowicz jest ranny. Partyzanci wycofują się. Unoszą „Ciosa” i „Kalifa”. Obaj już nieżyją. Nie można pozwolić, aby ich ciała dostały się
w  niemieckie ręce. To zbyt niebezpieczne, ktoś mógłby ich rozpoznać, a wtedy niebezpieczeństwo zawisło by nad głowami ich rodzin.
     Tym razem okazało się, że prosta akcja może poprzez splot nieszczęśliwych zbiegów okoliczności zamienić się w klęskę. Partyzanci
w ciszy wracali na swoje kwatery. Nadchodzące Święta Bożego Narodzenia nie były dla nich wesołe. Przy ich stole były dwa puste miejsca. Łzy same cisnęły się do oczu. Wielu z żołnierzy Armii Krajowej przyrzekało sobie wtedy, że pomści śmierć swoich kolegów.
Okazja nadarzyła się już niedługo. W celu przeprowadzenia kolejnych akcji drużyna „Wiernego” przeniosła się, bowiem w okolice Samsonowa i Zagnańska, ale to już całkowicie inna historia.
Akcja została odtworzona przez SRH „JODŁA” podczas widowiska historycznego „W OBRONIE BIAŁO-CZERWONEJ” Piekoszów 2010.
     Pierwsza akcja dopiero, co powołanego oddziału nie miała miejsca w okolicach Bodzentyna gdzie kwaterowali, ale w… Chęcinach.
Po latach Henryk Pawelec „Andrzej” tak wspominał przygotowania do akcji: ”9 kwietnia siedzieliśmy na kwaterze pod Bukową Górą
u Chrząszczyka, gdy przyszedł łącznik od „Barabasza” z rozkazem marszu na koncentrację w Gałęzicach. Po całonocnym marszu dochodzimy do miejscowości Szewce i zajmujemy kwaterę w leśniczówce. Szarówką docieramy do Gałęzic, tam spotykamy oddział
suchedniowski, którego dowódcą był plutonowy Władysław Krogulec „Wiktor”.
     Razem z „Wiktorem” przyszło 4 ludzi. Był także „Barabasz”, który udał się do Chęcin w celu nawiązania kontaktu z miejscową placówką Armii Krajowej. Ustalono, że celem akcji będzie opanowanie w celach propagandowych miasteczka i likwidacja burmistrza Józefa Barana, zajmował tą funkcję od listopada 1940 roku z niemieckiego nadania. Bardzo gorliwie wykonywał on niemieckie polecenia. Ponadto, to prawdopodobnie on, posiadając na usługach kilku konfidentów, sporządzał listy Polaków przeznaczonych do wysyłki na przymusowe roboty do Rzeszy oraz osób szczególnie niebezpiecznych, czyli takich, które przewidziane były do aresztowania. Dowódca zapoznał się w położeniu miasteczka i w towarzystwie Mariana Wilczyńskiego „Grom”, który miał być przewodnikiem, wrócił do oddziału.
     Wreszcie wymarsz. Jest noc z 10 na 11 kwietnia. Marian Sołtysiak „Barabasz” zapisał po latach: ” Wieczorem wyszliśmy z Gałęzic. Po dwugodzinnym cichym marszu doszliśmy do pierwszych zabudowań. Powitało nas ujadanie psów – zmora partyzanckich podchodów. Kilkunastoosobowa grupa została podzielona na małe sekcje. „Andrzej” z dwoma ludźmi wszedł na wartownię strażacką i po sterroryzowaniu wartowników zamknął ich. Ja i kilku innych podeszliśmy pod budynek urzędu pocztowego i nożycami poprzecinaliśmy wszystkie druty”.
     Wspomniany już „Andrzej” dodaje, że z remizy straży pożarnej zabrano dwie drabiny, parę toporków oraz trąbkę sygnałówkę. Tak wyposażony oddział dociera na Rynek. „Dan” wystawił ubezpieczenie, które spełniało raczej funkcję posterunków alarmowych. Celem oddziału był magistrat, w którym mieszkał burmistrz. Narastały emocje. Po drabinie przystawionej do okna na pierwszym piętrze najpierw wszedł Stanisław Lutek „Roch”. Zaraz za nim wskoczyli: Henryk Giżycki „Heniek” i Sławomir Werens „Sławek”. Mimo dokładnego przeszukania domu burmistrza Barana nie znaleziono. Zdążył się ukryć lub w tym czasie nie było go w domu. Z góry budynku zeszli
wewnętrznymi schodami. Na parterze otworzyli areszt miejski, uwalniając kilku chłopów, przetrzymywanych za nieoddanie kontyngentu oraz młodego chłopaka, Heńka, aresztowanego na polecenie gestapo z Kielc. Dołączył on zresztą do oddziału „Wybranieckich” w późniejszym okresie.
     Wreszcie koniec. „Barabasz” wspomina: ”Zarządziłem odwrót. Z miasteczka wychodziliśmy uformowani w małą zwartą kolumnę. Wychodzimy ze śpiewem na ustach”. Po tej akcji „Barabasz” opuszcza oddział i udaje się do Kielc, a partyzanci pod dowództwem „Andrzeja” odskakują nad Wierną Rzekę. W ciągu kilku kolejnych dni przeprowadzają kolejne akcje w Zajączkowie, Snochowicach
i Piekoszowie.
     Burmistrz Baran pojawił się w Chęcinach dopiero następnego dnia. Niemcy z zainteresowaniem oglądali wyniki akcji partyzanckiej, wszak była to pierwsza taka akcja na tym terenie. Życie powoli wracało do normy. Jednak burmistrz wziął sobie do serca swoiste ostrzeżenie o nieuchronności kary. Zaczął być ostrożny i wydawało się, że pod ochroną Niemców nic złego mu się już nie stanie.
Wybranieccy pamiętali jednak o burmistrzu i niewykonanym wyroku. Oddajmy jeszcze raz głos dowódcy oddziału. „Barabasz” wspomina: „...Wysłałem ochotniczy patrol, składający się z trzech ludzi: „Heńka”, „Sławka” i „Tadka” – do Chęcin, w celu wykonania wyroku…” Żołnierze wchodzili w skład drużyny dowodzonej przez „Dana”.
     Tego dnia życie w miasteczku toczyło się swoim monotonnym rytmem. Przez rynek przewijali się mieszkańcy i okoliczni chłopi. Przejeżdżali Niemcy kwaterujący w okolicy. W takich okolicznościach na Rynku pojawili się partyzanci. Miejscowi żołnierze Armii Krajowej mieli im wskazać burmistrza. Po nerwowym okresie oczekiwania, wreszcie pojawił się burmistrz Baran. Nie spostrzegł oczekujących na niego obcych ludzi. Partyzanci podchodzą do zajętego rozmową burmistrza, padają strzały. Burmistrz pada. Rynek miasteczka błyskawicznie pustoszeje. Zanim przebywający na Rynku Niemcy orientują się w sytuacji partyzanci opuszczają miasteczko. Gonią ich spóźnione i niecelne strzały. Po kilkunastu minutach na Rynku jest już pusto i cicho. Jedynie leżące nieruchomo ciało
burmistrza świadczy o przeprowadzonej akcji. Niemcy ładują ciało na samochód i odjeżdżają.
     W ten oto sposób „Wybranieccy” dokończyli powierzone im zadanie. Oddział jeszcze raz pojawił się w Chęcinach było to 16 października, kiedy to partyzanci opanowali miasteczko. Oddajmy jeszcze raz głos dowódcy oddziału. Marian Sołtysiak „Barabasz” wspomina: „weszliśmy do Chęcin. Posterunek niemiecki, silny w owym czasie, liczący około 40 żandarmów, zablokowaliśmy trzema
karabinami maszynowymi skierowanymi na drzwi i okna. Przerwawszy wszystkie połączenia telefoniczne, rozesłałem sekcje do poszczególnych punktów w mieście w celu wychwytania szpiclów. Po kilkunastu minutach prowadzono ich na miejscowy cmentarz. Tam zostali rozstrzelani. W miasteczku byliśmy około dwudziestu minut. Niemcy nie oddali ani jednego strzału. Po akcji odskok na Bolmin…”
Pierwsze zajęcie miasteczka oraz zamach na burmistrza były odtwarzane przez SRH „JODŁA” na Rynku Chęcin w czerwcu 2010 roku.

     Jeszcze przed Świętami Wielkiej Nocy 1943 roku Marian Sołtysiak „Barabasz”, dowódca oddziału, wydał rozkaz przeprowadzenia kolejnej akcji, tym razem w Białogonie koło Kielc. Co mieli zrobić?  W Białogonie mieszkał niejaki Piróg, Polak, strażnik na kolei, który pod nową władzą wsławił się okrutnym traktowaniem Polaków. Mieli wykonać na nim wyrok śmierci.

     Do akcji zostali wyznaczeni: „Jurand” Bolesław Boczarski, „Roch” Stanisław Lutek, „Pistolet” Stanisław Strachocki i „Andrzej” Henryk Pawelec. Nie chcieli iść na miejsce akcji przez Kielce. Wybrali, więc okrężną drogę od północnej strony miasta przez Brzezinki, Dąbrowę i Czarnów. Do Białogonu dotarli w pierwszy dzień Świąt, gdy ludzie wybierali się właśnie na rezurekcję.

     Po dotarciu na miejsce akcji czwórka konspiratorów orientuje się, że dostarczony im plan albo nie jest dokładny, albo oni nie mogą znaleźć właściwego domu. Pytają, więc mieszkańców o dom pana Wieczorka, który zajmował się handlem, a u którego mieszkał Piróg. Teraz trafiają wreszcie we właściwe miejsce.

     Na ubezpieczeniu zostają „Roch” i „Pistolet”.” Jurand” i „Andrzej” wchodzą do środka. Zastają Piróga w domu. Pierwsza próba wykonania wyroku, jeszcze w domu jest bezowocna, bowiem amunicja, którą mają nie jest najlepszej, jakości. Wreszcie wyprowadzają Piróga z domu.  Jeden z nich strzela dwa razy do stojącego zdrajcy. Ten pada.

     Partyzanci nie mogli nawet sprawdzić czy zdrajca żyje, bowiem ubezpieczenie przekazało im wiadomość, że zbliżają się zaalarmowani przez kogoś Niemcy. Rozpoczyna się walka. Konspiratorzy chowają się do środka domu i prowadzą ostrzał. Zdają sobie sprawę, że jej przedłużanie działa na ich niekorzyść, bowiem Niemcy zaczynają obchodzić dom ze wszystkich stron. Wreszcie jeden z konspiratorów rzuca granat. Pod jego osłoną wybiegają do lasu, gonieni przez Niemców.

     Niemcy w tych okolicznościach nie są skorzy do pościgu tym bardziej, że po walce mają rannych. Zabierają także swojego zabitego współpracownika. Grupa partyzantów nie jest tym zainteresowana. Długo uciekała jeszcze z miejsca akcji. Wreszcie, kiedy się zatrzymali na odpoczynek długo dziękowali Bogu za ocalenie. Tylko cudem wyszli z akcji bez najmniejszej rany.

     Wróćmy jeszcze na koniec do Piroga. Zdrajca jak się okazało nie zginął tego dnia. Troskliwie leczony przez Niemców wylizał się z ran. Dalej pracował dla okupanta. Kilka miesięcy potem dosięgły go kule jednego z patroli oddziału „Barabasza”.

Akcja została odtworzona przez SRH „JODŁA” podczas IV PIKNIKU HISTORYCZNEGO SZEWCE 2011.

     W lutym 1943 r. Marian Sołtysiak „Barabasz” (dowódzca Kierownictwa Dywersji – KEDYW Obwodu Kieleckiego Armii Krajowej) rozpoczął staraniao uzyskanie zgody na sformowanie leśnego oddziału partyzanckiego. Przeprowadził w tym celu rozmowę z mjr "Wyrwą" (Józef Włodarczyk) - komendantem obwodu Kielce AK.  "Barabaszowi" udało się uzyskać zgodę na utworzenie oddziału. Następnie udał się on udał się do inspektora podobwodu Bodzentyn "Jacka" (Jan Kosiński). Po dłuższej rozmowie przekonał "Jacka" do swojego pomysłu, i został skierowany do dowódcy plutonu konspiracyjnego na placówce Wzdół – „Beja” (Jan Sadza). Ten przekazał mu do dyspozycji już działającą grupę dywersyjną, w skład, której wchodzili: 'Andrzej" (Henryk Pawelec), "Bogdan" (Stanisław Kozera), "Dan" (Stefan Fąfara), "Orlicz" (Stanisław Łubek), "Madej" (Jan Śniowski), "Roch" (Stanisław Lutek) oraz "Jurand" (Bolesław Boczarski).

     Na początkowe uzbrojenie składały się: 2 kb "Mauzer" i 15 sztuk amunicji, 1 "Sten" pochodzenia zrzutowego z trzema magazynkami amunicji, 1 pistolet „Steyer” z dwiema sztukami amunicji, 1 stary pistolet FN kal. 7,65 bez amunicji, 1 pistolet Colt kal. 9 i 40 sztuk amunicji.

    Oddział formowano w rejonach BodzentynaSuchedniowa (na Bukowej Górze koło Klonowa ) Do grupy dołączali kolejni członkowie, m.in. "Mietek" (Władysław Szumielewicz), "Heniek" (Henryk Giżycki), "Chmiel" (Stanisław Jończyk), "Cisowski" (Józef Kruk) i inni. Średnia wieku partyzantów wynosiła 19 lat.

     23 czerwca 1943 r. oddział otrzymał nazwę "Wybranieccy" nawiązującą do tradycji piechoty wybranieckiej. Do zadań oddziału, jako jednostki dyspozycyjnej Kedywu Obwodu Kielc należało wykonywanie akcji bojowych (likwidacja konfidentów, funkcjonariuszy hitlerowskich) oraz dywersja psychologiczna (łamanie morale żołnierzy niemieckich). W czerwcu 1943 r. oddział otrzymał rozkaz przemarszu w rejon Cisowa. 23 czerwca 1943 na uroczysku "Kwarta", w lasach cisowskich (w miejscu obozu powstańców styczniowych), partyzanci urządzili obozowisko. Mieszkali w szałasach. Lasy cisowskie (południowa część powiatu kieleckiego) były głównym terenem operacyjnym oddziału.

     W marcu 1943 r. w skład oddziały wchodziło 127 żołnierzy w tym: 3 oficerów, 24 podoficerów, 100 szeregowych. Całość podzielona była na cztery drużyny, którymi dowodzili:

ppor "Wierny" – Edward Skrobot,

kapral "Jurand" – Bolesław Boczarski,

kapral "Mietek" – Władysław Szumielewicz,

kapral "Andrzej" – Henryk Pawelc.

     19 lipca patrol w składzie: „Orlicz”, „Heniek”, „Sławek”-Sławomir Werens lat 23, „Tadek” oraz „Kanarek” udał sie do Kielc celem zastrzelenia konfidenta Adamczyka. Wraz z nimi udali się do miasta „Kostek” i „Leszek”. W Niwkach Daleszyckich wsiedli do kolejki wąskotorowej, jadącej z drzewem do Kielc. Koło Leszczyn patrol zauważył Niemców. Wszyscy rzucili się do ucieczki. Żandarmi otwarli ogień. Zginęli „Orlicz”, „Sławek”, „Kanarek”, „Heniek” i „Tadek”. Uratował się „Leszek” oraz „Kostek”. Następnej nocy patrol pod dowództwem „Dana” pochował ciała zabitych. Nad mogiłą został usypany kopczyk i rozrzucono ulotki, skierowane do miejscowej ludności o treści: „W tych pięciu na kolejce straciliśmy najlepszych kolegów, odważnych do szaleństwa, mających za sobą niejedną akcję przeciwko znienawidzonemu wrogowi (...) Czcimy ich pamięć salwą karabinową i wieńcem, na który padały łzy pozostałych kolegów. Wierzymy w waszą pomoc, w opiekę nad tym drogim nam miejscem. Wierzymy, że nie będzie wieczoru, by nie przyszedł ktoś i nie rzucił na ich grób naręcza kwiatów z ziemi, za której wolność padli".

     Zimę oddział przetrwał działając drużynami w wyznaczonych terenach. Na wiosenną koncentrację wszystkie drużyny stawiły się w powiększonym składzie. Oddział stacjonował także pod Górą Włochy i koło Widełek (kwiecień 1944). W lipcu 1944 r., do oddziału przyłączono grupę "Wilk" – 4 pluton pod dowództwem ppor. Edwarda Kiwera "Edward".

     Pod koniec lipca na bazie oddziału rozpoczęto formowanie 1 batalionu 4 P.P. Leg. pod dowództwem por. Maksymiliana Lorenza "Katarzyny". W tym czasie stan liczebny wynosił już 290 żołnierzy: 7 oficerów, 27 podchorążych, 47 podoficerów, 209 szeregowych.

Po reorganizacji w AK przed akcją „Burza” w 1944 r. "Wybranieccy" weszli w skład 4 P.P. Leg. AK. "Barabasz" został dowódcą 1 kompanii 4 P.P. Leg AK, zaś w październiku 1944 roku dowódcą I Batalionu 4 P. P. Leg. AK. Funkcję te pełnił do końca działalności Armii Krajowej.